środa, 2 lipca 2014

Bękart ze Stambułu / The Bastard of Istanbul



Merhaba!

Nadszedł więc czas na krótką recenzję (jako że obiecałam od czasu do czasu napisać coś o książkach, które czytam). Chciałabym przedstawić Wam powieść Elif Shafak Bękart ze Stambułu. Shafak określana jest mianem „Orhana Pamuka w spódnicy" i jest jedną z najsłynniejszych współczesnych pisarek Turcji. Obecnie mieszka w Arizonie, jej książki są więc pisane w języku angielskim. Ale to tylko jeden z wielu grzechów, jakie popełniła ta autorka. Po publikacji książki niemal skazano ją na karę więzienia za, jak sama to opisuje, obrazę tureckości. Co mogła więc napisać, że postawiono jej tak poważne zarzuty? Cóż, książka jest dosyć odważna.

Streszczając fabułę – książka zaczyna się od sceny, w której widzimy młodą kobietę spieszącą do gabinetu ginekologicznego, by dokonać aborcji. To, co stanie się wkrótce, ma wpłynąć na całe życie bohaterki i jej rodziny. Następny rozdział to nagły skok i tu poznajemy młodą Amerykankę, która zmaga się z rozwodem ze swym armeńskim mężem, jednocześnie przejmując opiekę nad swą córeczką. Wtedy nadchodzi kolejny skok i widzimy młodą Turczynkę Asyę, która stara się odnaleźć pośród swojej nietuzinkowej rodziny, składającej się tylko z kobiet i kota. Wkrótce odwiedza ich w Stambule ormiańsko-amerykańska kuzynka Armanoush, która także zmaga się ze swoimi problemami, starając się dzielić czas między nadopiekuńczą matkę a dużą ormiańską rodzinę. I tak zaczyna się podróż po niesamowitym Stambule.

W książce możemy odnaleźć trzech bohaterów. Po pierwsze, rodziny: ormiańskie, tureckie, amerykańskie. Po drugie, to oczywiście sam Stambuł. Po trzecie – historia. I to właśnie ta ostatnia przysporzyła autorce tak wiele problemów. Śmiałe zdania wypowiadane przez niektóre postaci pokazują jak bolesna i zawikłana jest historia Ormian i Turków. To właśnie ona jest rdzeniem książki a dyskusje bohaterek są nią wręcz przesiąknięte. Niektórzy krytycy wskazywali na to, że bohaterki książki, które mają zaledwie 19 lat, prowadzą zbyt poważne i filozoficzne rozmowy. Myślę jednak, że taki był zamysł autorki – Asya i Armanoush mają być zbyt dojrzałe jak na swój wiek. Pierwsza z nich, "dusząc się" w swej rodzinie i próbując rozwikłać zagadkę ojca, odnajduje spokój w dziełach wielkich filozofów i muzyce Johnny'ego Casha. Druga zaś jest rozdarta między byciem prawdziwą Ormianką a poszukiwaniem swojej rodziny w Turcji. I ten cel powoduje, że zapomina o swoim życiu prywatnym.

Oczywiście historia przedstawiona przez Shafak może być dla niektórych kontrowersyjna, ale kryje się za nią coś większego niż tylko kwestia ormiańska po roku 1915. Kiedy ogromny sekret obydwu rodzin zostaje odkryty, czytelnik pozostaje w osłupieniu. Nagle widzimy jak bliskie były kiedyś relacje Ormian i Turków, jak wpłynęła na nie historia, i wreszcie jak ciężko jest pogodzić się z bolesną przeszłością. Wielu może zarzucić Shafak przedstawianie drastycznej strony historii, ale to, co jest prawdziwym przekazem książki, zdaje się być ukryte między wierszami.

Nie tylko historia jest tu ważnym aktorem. Jak w każdej tureckiej książce, która dzieje się w Stambule, miasto przejmuje powieść. Tak też dzieje się w Bękarcie. W momencie, w którym Armanoush dociera do Stambułu, odczuwa dokładnie to, co ja w pierwszych dniach pobytu. No może nie miałam aż tylu stereotypów o Turcji co bohaterka. Armanoush jest zdziwiona, widząc, że Turcy piją piwo, że nie są aż tak religijni i że jedzenie jest niezwykle podobne do tego, które ona jada ze swoją ormiańską rodziną. Ale reszta, jak na przykład zwiedzanie miasta czy poznawanie nowych ludzi to niemal dokładnie to samo, co czułam w początkach mojego stambulskiego życia. Kiedy czytacie, dlaczego to deszcz jest największym przekleństwem w mieście albo jak ludzie skaczą z tramwajów wodnych zanim jeszcze będą cumować przy brzegu, wreszcie – kiedy dowiadujecie się, jak zabawny jest fakt, że możemy dodać sufiks –ci, by stworzyć nazwę dowolnego zawodu (jak simitci – sprzedawca obwarzanków), możecie śmiać się bez końca. Kiedy czytałam o Asyi i Armanoush udających się w pierwszą podróż po Bosforze, znałam każdy detal i każde uczucie towarzyszące im podczas wyprawy. Widziałam tych ludzi rzucających mewom obwarzanki, widziałam radosne rodziny robiące sobie razem zdjęcia. Artyzm Elif Shafak jest ukryty w tych małych historiach. Miasto jest dokładnie takie, jak ujął je jeden z bohaterów: Stambuł to nie miasto (...) Wygląda jak miasto, ale nim nie jest. To miasto-łódź. Żyjemy na statku.

To wreszcie książka o rodzinach. O rodzinach, które są szalone, wielopokoleniowe i pełne emocji. Rodzina Asyi składa się głównie z kobiet – są one silne, pewne siebie, ale na swój sposób wrażliwe. Wszystkie członkinie rodu niejedno przeszły, ale wciąż kochają ze sobą przebywać. Ormiańska rodzina Armanoush jest – jak na ironię – bardzo podobna. Kochają jeść i wspominać. Jedzenie w tej książce jest zresztą ważnym elementem fabuły. Ogromne ilości bastırmy, köfty, dolma (takie nasze gołąbki) i kadayifu goszczą na stołach bohaterów. Autorka opisuje rytuał jedzenia z wielkim pietyzmem i dzięki temu możemy poczuć prawdziwego ducha Turcji. Ostatecznie, wszystkie tytuły rozdziałów są nazwane składnikami pewnej potrawy (np. pistacje, skórka pomarańczowa, woda różana, cynamon) i nie jest to wybór przypadkowy, jak okazuje się na końcu powieści. Dzięki temu zabiegowi mogłam zobaczyć jedną z najpiękniejszych klamer kompozycyjnych, jaką kiedykolwiek przyszło mi poznać.

Jakby w opozycji do wielkich tureckich i ormiańskich rodów mamy małą rodzinę nuklearną Rose (matki Armanoush), byłej żony Ormianina, która ostatecznie wychodzi za Turka. Biedna Rose nie może odnaleźć się w bliskowschodnich kulturach, zdominowana przez wielopokoleniowe rodziny jej mężów, najlepiej czuje się swoim domu w Arizonie i stara się wychować swoją córkę po amerykańsku. Ale potrzeba poznania swych korzeni jest dla Armanoush silniejsza. I to jest właśnie sednem książki. Obydwie bohaterki szukają swojej przeszłości – Asya za wszelką cenę chce się dowiedzieć kto jest jej ojcem, ale kiedy wreszcie pozna prawdę, przekona się jak ciężkie jest to brzemię. Armanoush pragnie odnaleźć ślady jej rodziny w Stambule, ale to co jest ukryte, przerasta jej wyobrażenia. Obie mają wpływ na siebie nawzajem, pokazując tak różne style życia. I obie wpływają na swoje otoczenie. Asya to buntowniczka starająca się namieszać w kręgu najbliższych znajomych z bohemistycznej kafejki. Armanoush stara się przekonać swych znajomych z ormiańskiego forum, że to, co było, odeszło i teraz przyszedł czas na pojednanie i zapomnienie o martyrologii. Ale muszą dopiero spotykać się w gwarnym Mieście Dwóch Kontynentów, by dostać tę lekcję. Ostatecznie jest to historia nie tylko o bolesnej przeszłości i poświęceniu, ale także o tym, by być pokornym wobec historii. To historia ludzi, którzy mają odwagę stanąć twarzą w twarz ze swą przeszłością, bo to ona nas kształtuje. Nic więc dziwnego, że powieść ta musiała dziać się w Stambule.

*

It’s time for a short review (as I promised you to write some from time to time). Now I want to present you The Bastard of Istanbul by Elif Shafak. She is considered to be “the female Orhan Pamuk” and is one of the most prominent contemporary writers in Turkey. Currently, she lives in Arizona and her book was written originally in English. That is just one of her sins and the list is long. She was almost put into jail, as she writes for denigrating Turkishness. What did she write, then, that such serious accusations have been made? Well, I must tell you – the book is pretty bold.

So, summing up the plot – the book starts with a scene in which a young woman goes to the gynaecologist and claims she needs an abortion. What happens next will affect her life and her whole family's life. Later on, a sudden transition is made and here we see a young American woman who is struggling with divorce from her Armenian husband and tries to take care of her little daughter. And here comes another shift – now we see a young Turkish girl Asya, who has to deal with her crazy family that consists only of women and a cat. Soon her Armenian-American cousin, Armanoush, who also divides her time between her overprotective mother and the extended Armenian family, visits Asya and her aunts in Istanbul. And here the journey around the city begins.

There are three main actors. First, families: Armenian, Turkish, American. Second, it's Istanbul. Third – the history. And it was the latter that caused so many problems to the author. The daring sentences that some characters express show how painful and tangled the Armenian-Turkish history still is. This history is the core of the whole book, even the dialogues are overloaded with it. Some critics point out the fact that the heroines of the book – both 19 years old – have too serious and too philosophical conversations. But, in their defence, I would say that both Asya and Armanoush are too mature for their age. The former, suffocating within her family and trying to resolve the mystery of her father, finds the redemption in books of great philosophers and Johnny Cash's music, the latter struggles to stay Armenian but also to find her roots in Turkey. And that aim makes her forget about her own personal life. Of course the story presented by Elif Shafak might be controversial for some; there is a lot more to it than just the Armenian question after 1915. As the big secret of both families is revealed, the reader is astonished. Suddenly, we see how Armenian-Turkish relations were once close, how the history affected them, and in the end – how hard it is to come to terms with the turbulent past. Many people may say Shafak shows the dark side of the history, but what she really says needs to be read between the lines.

The history is not the only actor here. As in every Turkish book that takes place in Istanbul, the city takes over the novel. That is also what happens here. The moment Armanoush reaches Istanbul, she feels exactly as I did when I came here. Well, maybe I didn't have as many stereotypes about Turkey as she did. Armanoush is astonished to find out that Turks drink beer, that they are not that religious, and that the food is so similar to the one she used to eat with her Armenian family. But the rest, like discovering the city and meeting the people, is pretty much what I felt at the beginning of my life in Istanbul. When you read why the rain is the biggest curse in Istanbul or how people jump from ferries before they reach the harbour, finally – when you read how funny it is that you can add the suffix -ci and create the name for almost every occupation (like simitci – the simit seller), it makes you laugh out loud. When I read about Asya and Armanoush and their first boat trip through Bosphorus, I knew every little detail and every little feeling they had. I saw those people throwing simits at seagulls, I saw happy families taking pictures. The artistry of Elif Shafak is hidden in those little stories. The city is exactly what one character said: Because Istanbul is not a city (...) It looks like a city but it is not. It's a city-boat. We live in a vessel.

Finally, the book is about families. Families that are crazy, huge and full of emotions. The family of Asya contains of women – they are strong, confident, but also vulnerable. They all went through a lot, but still they love each other’s company. Armanoush’s Armenian family is – ironically – pretty much the same. They love eating together and talking about the past. The food is generally a very important topic. The huge amounts of bastırma, köfte, dolma and kadayif are consumed. The author describes the eating habits with attention to detail and thanks to that we can feel the spirit of Turkey. Ultimately, all the chapters are named after the ingredients of a famous dish (pistachio, orange peels, rosewater, cinnamon) and these are not without a reason, as we find out in the end. And then we have one of the most beautiful closures in all books I have ever read.


In contrast to the Turkish and Armenian families there is the small, nuclear family of Rose (Armanoush's mother), ex-wife of an Armenian man and wife of a Turk. Poor Rose, involved in Middle Eastern cultures, dominated by huge families of her husbands, feels best at her home in Arizona and tries to raise her daughter as an American. But for Armanoush the urge to get to know her past is stronger. And that is pretty much what the book is about. Both young heroines are looking for their past – Asya wants to learn who her father is, but when she does, she realizes how huge this burden is. Armanoush wants to find traces of her Armenian family in Istanbul, but what is hidden is beyond her imagination. They both influences each other by showing such different lifestyles. And they both affect their environments. Asya is a rebel, trying to meddle with her bohemian-café friends, Armanoush tries to teach her Internet Armenian friends that what was done was done and now’s the time to reconcile and end with martyrdom. But they need to meet in the hectic City of Two Continents to learn that lesson. Eventually, this is not only a story about heartbreaking past and sacrifice but also about being humble towards the history. It is the story of people who dare to find their roots by all means, because the past is who we are. No wonder this story takes place in Istanbul.





Foto: Huzun
Korekta: Agata Ostrowska

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Turecka uczta / Turkish feast


Merhaba!

[Na początku przepraszam za ewentualne błędy interpunkcyjne czy też stylistyczne, ale tym razem tekst bez dodatkowej korekty. Moja Droga Korektorka walczy teraz z kangurami po drugiej stronie globu]

Oto post o czymś co kochamy wszyscy i każdy w skrycie na niego czekał - o kuchni tureckiej! A w Turcji jest co jeść i jest o czym pisać. Postanowiłam, że zamiast galerii zdjęć jedzenia zaprezentuję Wam specjalności konkretnych regionów, czyli połączę kulinaria z podróżami :) Zapraszam na wycieczkę dookoła Turcji!

Kuchnia turecka jest bardzo bogata. Głównie kojarzy się ją z kebabami i to prawda - jest bardzo wiele wariacji na ten temat. Ale warto wspomnieć nie tylko o kebabie. Turcy kochają także warzywa i owoce, które są tu bardzo tanie. Mają także najsłodsze i najtłustsze desery świata - baklawę, kadayıf czy też pişmaniye. Nie wspominając już o wspaniałych tureckich napojach, jak choćby o ayranie (napój jogurtowo-mleczny, już sama nie wiem jak go zakwalifikować ;)) czy sahlepie (napój z korzenia orchidei). Na początku kuchnia turecka może wydawać się ciężka, ale z czasem - bardzo trudno się z nią rozstać.



Zacznijmy od Stambułu - tu możecie skosztować niemal wszystkiego, więc ciężko jest określić co jest typowym stambulskim przysmakiem. Ale jako że jest to miasto położone nad dwoma morzami i przedzielone Bosforem, zaprezentuję Wam... ryby. Można je dostać wszędzie w Stambule i niemal każda dzielnica ma swój targ rybny. Ryby śmierdzą w całym Stambule - na Kadıköy, Beşiktaş, Levencie, Fatihu i Üsküdar :) Ale są naprawdę tanie i przepyszne. Zachęcam Was do odwiedzenia jednej z rybnych restauracji w Stambule by raczyć się levrekiem (okoń), çipurą (dorada) czy hamsi (anchois). Albo po prostu załadujcie się do autobusu jadącego z azjatyckiego Üsküdaru i jedźcie do Şile, małego miasteczka nad Morzem Czarnym, by zjeść pyszną rybkę w towarzystwie cudownego widoku (i jak ktoś lubi - rakı).


A teraz - do Bursy, stolicy Iskender kebabu, jednego z moich ulubionych. Iskender został wymyślony przez nikogo innego, jak Iskendera Efendiego i jest to tzw. döner kebab z cienko krojonego mięsa baraniego (lub wołowego) podanego na chlebku pita i polanego sosem pomidorowym wraz z gorącym roztopionym masłem i świeżym jogurtem. Czasami serwuje sięgo z małym cylindrycznym kawałkiem köfte. Mniam!


Jeśli jesteście Edirne, możecie wybrać się do jednej ze znanych historycznych restauracji serwującej smażoną wątróbkę - ciğer. Ale polecam ją tylko wątróbkowym fanom. Jest smacznie przysmażona w grubej panierce, ale wciąż czuć od niej charakterystyczny zapaszek wątróbki. Tylko dla maniaków różnego rodzaju podrobów.


Następny jest Izmir, którego kuchnia znana jest z warzyw, zwłaszcza tych zielonych. Powodem takiego stanu rzeczy jest bardzo żyzna ziemia izmirska. Miasto to jest niesamowicie wielokulturowe - blisko greckich wysepek, niegdyś zamieszkane było przez Żydów, Greków, Persów i wielu innych. I właśnie dlatego w Izmirze możecie znaleźć dania zarówno z kuchni europejskiej, jak i bliskowschodniej.


Kahramanmaraş, choć nieodwiedzony przeze mnie (jeszcze!), to warto o nim wspomnieć ze względu na słynne dondurma - lody. Są bardzo elastyczne, trochę gumiaste, często serwowane z kadayıfem czy baklawą.


A teraz Mekka dla amatorów jedzenia - wschód Turcji (o którym pisałam także tu). Pierwszy, Diyarbakır i jego ciğer - tym razem grillowana wątróbka - lepsza niż myślałam! Cudownie chrupka (i bez wątróbkowego smrodku) i soczysta. Następnym przysmakiem jest kadayıf, serwowany z gałką lodów i szklanką mleka. Jeśli chodzi o napoje to w Diyarbakir, jak i w całym regionie, można spróbować syryjskiego wina oraz kawy z pistacji terpentynowej, zwanej menengiç.


W Şanlıurfie oczywiście trzeba spróbować... Urfa kebab. Tym razem to şiş kebab, czyli taki robiony na szpikulcu (szaszłyk) a nie kręcący się döner. Urfa to mielone mięso oblepione wokół metalowego szpikulca tak, by tworzył "kotleciki" i grillowane. Jego ostrzejszą odmianą jest kebab z Adany. W Urfie możecie także spróbować çiğköfte. W Stambule çiğköfte to przeważnie przekąska bezmięsna, zaś w urfiańskich restauracjach serwowane çiğköfte składa się z surowego mięsa (taki tatar - çiğ znaczy surowy). Tradycyjna çiğköfte to mielone mięso wymieszane z kaszą bulgur, podczas gdy ta bardziej popularna to danie wegetariańskie składające się z drobno zmielonego bulgura i przypraw (np. urfiańskiego isot - bardzo ciemnej papryki). Najczęściej serwowany na liściu sałaty w towarzystwie mięty, pomidorów, pietruszki i soku z cytryny.


I oto nasz ostatni przystanek - Gaziantep i baklawa! Gaziantep jest znany z tego deseru i każdy w Turcji powie Wam, że tam trzeba jej spróbować. Istnieją różne rodzaje tego smakołyku - fıstıklı baklava (pistacjowa), cevizli baklava (orzechowa), czekoladowa i Sütlü Nuriye - baklawa z mlekiem.

*

[At first - I am really sorry for any mistakes in my English text. This time without additional proofreading. My Dear proofreader is busy fighting with kangaroos on the other side of the globe]

Here comes the post about something that everyone loves and secretly waits for it - Turkish food! And in Turkey there is A LOT to eat and a lot to write about. I decided not to show you just some pictures of food in general, but to present what is popular in which region, as it is more interesting and mix travelling with culinary :) let me take you for a trip around Turkey!

Turkish cuisine is a really rich one. Mostly it is associated with kebabs and there are many versions of them. But not only kebabs are worth trying. Turkish people love also vegetables and fruits, as they are really cheap here. They also have the sweetest and oiliest desserts ever - baklava, kadayıf, pişmaniye. Not mentioning lovely Turkish beverages, one of which is ayran, the yogurt-alike drink or sahlep - the beverage made from the tubers of the orchid. Turkish cuisine at first seems to be very heavy but once you get used to it - you will never want to stop.


Let's start with Istanbul... you can eat almost everything there, so it is hard to say what is really Istanbul-local dish, but as this is the city located between two seas and separated by Bosphorus, I will present you... fishes. They are everywhere in Istanbul and almost every quarter has its place with fishes. They smell all over Istanbul - in Kadıköy, Beşiktaş, Levent, Fatih, Üsküdar :) But they are cheap and really delicious. I recommend you to go to one of those fish restaurants in Istanbul to order levrek (seabass), çipura (gilt-head bream) or hamsi (anchovies). Or just pack yourself into one of those buses in Üsküdar that go to Şile, the little town by the Black Sea, and eat delicious fish accompanied by a beautiful view (and if someone likes - rakı).


Then, let's go to Bursa, the capital of Iskender kebab, one of my favorite ones. Iskender was invented by no one else but Iskender Efedi and it is a döner kebab prepared from thinly cut lamb (or beef) on pita bread and poured with tomato sauce accompanied by hot butter sauce and fresh yoghurt. Sometimes, a cylindrical köfte is put on top. Delicious meal!


When in Edirne, you can go to one of famous historical restaurants serving fried liver - ciğer. This one is only for liver fans, though. Is nicely fried in kind of breading but still you can feel this typical liver smell. Only for fans.


Next stop is Izmir, which cuisine is mainly famous for green vegetables. The reason is a really fertile soil in this area. Izmir is also very multicultural city - close to Greek islands, once inhabited by Jews, Greeks, Persians and so on. And that is why you can find many different dishes from Europe and the Middle East.


Kahramanmaraş, although not visited by me, is worth mentioning because of its ice-cream (dondurma), famous among Turks. They are really elastic, kind of gum-like, often served with kadayıf or baklava.


And the Mecca for food-lovers - the east of Turkey (I wrote about it also here). First, Diyarbakır and its ciğer - grilled liver - better than I thought! Lovely crunchy (and without this characteristic liver smell) and juicy. Next, it is famous eastern kadayıf, served with a scoop of ice cream and a glass of milk. As for drinks, in Diyarbakır and the the whole region, you can try Syrian wine and pistachio coffee - menengiç.


In Şanlıurfa, of course we have to try... Urfa kebab. This time it's şiş kebab, so the kebab from the skewer, not the turning-around one. It is a hand-minced meat kebab put on iron skewer and grilled. It is considered to be a less spicy version of kebab from Adana. In Urfa you can also try çiğköfte. While in Istanbul çiğköfte is mostly etsiz - meat free, in Urfa restaurants serve çiğköfte with meat which is kind of tartare (çiğ means raw). Regular çiğköfte is minced meat mixed with bulgur, whereas this more popular without-meat one is a vegetarian dish consisting of smashed bulgur and spices (Urfa's isot - very dark paprika) served on a lettuce leaf accompanied by mint, tomatoes, parsley and lemon juice.


Now, our last stop - Gaziantep and baklava! Gaziantep is so famous thanks to this dessert and everyone in Turkey will tell you to try baklava in this city. There are different kinds of this delicious sweet - fıstıklı baklava (pistachio baklava), cevizli baklava (walnut baklava), chocolate baklava and Sütlü Nuriye, baklava with milk.

Kilka zdjęć z moich kulinarnych wypraw: / A few photos from my culinary trips:

Sile: takiej ryby nie zjeść to grzech... / not eating this fish would be a sin
Bursa: Pideli kofte...
Bursa: ...and Iskender kebab
Izmir: warzywka :) / veggies :)
Izmir: i jeszcze więcej... / and more.... 
Kahramanmaras: lody / ice cream 
Diyarbakir: ciger
Diyarbakir: kadayif
I inna odmiana kadayif - z orzechami / And here a different kind of kadayif - with nuts
Urfa w Urfie :) / Urfa in Urfa :)
Cigkofte w wydaniu wegetariańskim / Cigkofte vegetarian style
Sanliurfa: Kurdyjski menengic / Kurdish menengic, fot. Zofia Olender
Sanliurfa: urfiańska mirra / Urfa's mirra
Czekoladowa baklawa / Chocolate baklava



I kilka przysmaków, o ktrórych nie pisałam / And a few delights I haven't written about:

Gozleme - naleśnik ze szpinakiem, mięsem lub serem / Gozleme - pancake with spinach, meat or cheese.
Lokum - po polsku rachatłukum :) / Turkish delight
Zawsze, wszędzie - waffle! / Everywhere, anytime - waffles!
Wafel z czekoladą, truskawkami, kiwi i posypką = <3 / Waffle with chocolate, strawberries, kiwi and topping = <3
Stambulskie świeżo wyciskane soki za 1 lirę :) / Istanbul freshly squeezed juices for 1 lira :) 
Sahlep
Wszystko wygląda lepiej z perspektywy czaju :) / Everytking looks better from the tea perspective :)


Foto: Huzun

poniedziałek, 19 maja 2014

Wycieczki ze Stambułu #3: Trochę dalszy Wschód / Trips from Istanbul #3: Not that Far East

Merhaba!

Nie mam zielonego pojęcia jak zacząć ten post, który miał w końcu być o naszej wyprawie na wschód Turcji. Naprawdę nie wiem, bo gama doświadczeń i przeżyć, jakich doświadczyliśmy, była tak wielka, że trudno jest wybrać to, co najważniejsze. Mogłabym napisać tysiące stron o tej wycieczce, ale zamiast tego zaprezentuję Wam ogólny obraz i zostawię was z zapierającymi dech zdjęciami :)

Podczas planowania zdecydowaliśmy się na formułę "cztery dni, cztery miasta". Na początku powstał plan zwiedzenia Mardin i Gaziantepu, następnie dodaliśmy do listy Şanliurfę (To jest dawne Hrabstwo Edessy z czasów krucjat! Musimy tam jechać!), a ostatecznie Zofia zdecydowała, by pójść na całość i na naszej liście znalazł się Diyarbakır. To była najlepsza decyzja, jaką mogliśmy podjąć. Każde z tych miast ma swój wyjątkowy klimat i duszę, których nie da się opisać. Mam dla was dobrą radę – jeśli ktokolwiek kiedyś powie wam, że nie warto jechać na wschód Turcji, bo "to przecież wschód" lub "nic tam nie ma" – nie słuchajcie go! To była najlepsza z naszych wycieczek i dosłownie zakochałam się w każdym z tych miast. Jeśli jesteście w Turcji i chcecie "poczuć" ten kraj – musicie tam jechać. Dlaczego?

1. Po pierwsze – atmosfera. Jest inna niż ta w Stambule, Izmirze czy Ankarze. Mimo że po ulicach jeżdżą te same dolmusze, zakupy robimy w tych samych sklepach, zatrzymujemy się na podobnych przystankach i chodzimy do podobnych knajp, jest coś innego w nich wszystkich. Być może jest to świadomość, że jesteśmy dalej od Europy a bliżej Bliskiego Wschodu – Syrii, Iraku czy Iranu. Rozdarcie między byciem Europejczykiem a mieszkańcem Bliskiego Wschodu nie jest tu bowiem palącą kwestią. A może po prostu nie jest tam tak kosmopolitycznie i gwarno jak w Stambule. Mimo że jest to bardzo wielokulturowy region, nie jest tak międzynarodowy; jest niezwykle żywy, choć nie z rodzaju tych, które nigdy nie śpią. A dzięki temu naturalny i bardziej autentyczny.

2. Po drugie – ludzie. Są bardzo otwarci, radośni i optymistyczni. Z podroży przywieźliśmy tylko dobre wspomnienia. W Mardin znaleźliśmy gospodarza w kilka minut. Nie tylko przygotował dla nas pyszne śniadanie, ale także spędził z nami cały następny dzień. W Diyarbakır nieustannie jedliśmy i bawiliśmy się w towarzystwie naszego dowcipnego gospodarza i jego pomocnego przyjaciela. W Şanlıurfie zatrzymaliśmy się u bardzo interesującego starszego pana, który przygotował dla nas kolację i opowiedział nam wiele ciekawych historii ze swojego życia podróżnika. Wszyscy nasi gospodarze byli kochającymi życie i pełnymi pasji ludźmi, którzy wiele nas nauczyli. I, co najważniejsze, okazali nam niesamowitą gościnność, zabierając nas do nieodkrytych miejsc, wożąc nas po mieście czy jedząc razem z nami. Wypiliśmy z nimi tak wiele herbat, zawsze świetnie się przy tym bawiąc. Najbardziej w ludziach ze wschodu Turcji ujęła mnie ich uprzejmość i skromność, a także chęć poznawania nowych osób i dzielenie się historiami. Poznaliśmy bardzo wielu mieszkańców i każdy, nawet w krótkiej rozmowie, okazał się kimś ciekawym i bardzo otwartym.

3. Po trzecie – jedzenie. Jeszcze NIGDY nie jadłam tak dobrze i tak wiele w moim życiu. Najlepsze doświadczenia na polu turystyki gastronomicznej mieliśmy w Diyarbakır. Wciąż śni mi się po nocach chrupiący i soczysty ciğer, słodki jak diabli kadayıf, wyborne syriackie wino wraz z przepysznym serem i oczywiście nasze najlepsze odkrycie – menengiçczyli pistacjowa kawa. Dosłownie oszaleliśmy po jej wypiciu i zaczęliśmy szukać jej w Urfie, a potem w Stambule (możecie spróbować jej w kawiarni Ağa Kapısı ;)) W Urfie próbowaliśmy kawy mırra, zupełnie odmiennej, której kwaskowatość nas jednak nie zachwyciła. W przeciwieństwie do kawy pokochaliśmy tamtejszy urfa kebap :) Niestety, nie mieliśmy wystarczająco dużo czasu, by usiąść i nacieszyć się symbolem Gaziantepu, czyli baklawą. Ale by uniknąć wstydu, zdecydowaliśmy się znaleźć ten przysmak na lotnisku i zjedliśmy wreszcie słynną baklawę w Güllüoğlu. Mówię wam, jeśli jedziecie na wschód Turcji, jest tam tak wiele rzeczy do spróbowania, których nie możecie pominąć. Wydajcie wszystkie pieniądze na jedzenie a nie pożałujecie!

4. Po czwarte – historia. Wschód Turcji to miejsce, gdzie historia działa się od najdawniejszych lat. Tam w końcu rozpoczyna się starożytna Mezopotamia. W Diyarbakır możecie podziwiać rzekę Tygrys, w Urfie zaś przez miasto przepływa Eufrat. Nie tylko te dwie ważne rzeki, które dały początek cywilizacjom, są znaczące dla regionu. Şanlıurfa to dawne Hrabstwo Edessy, założone przez krzyżowców po I krucjacie w 1098 roku. W niektórych częściach miasta wciąż możemy poczuć się jak w państwie łacinników. Gaziantep i Mardin to z kolei miasta uważane za najdłużej zamieszkane ośrodki na świecie, pamiętające Hetytów, Elamitów, Asyryjczyków i Babilończyków. Diyarbakır to antyczna Amida, z drugimi najdłuższymi murami miejskimi na świecie.

5. Ostatnim punktem jest multikulturowość. Wschód Turcji to naprawdę wielokulturowy region. Dzięki położeniu geograficznemu spotkamy tam różne nacje, języki i religie. Na ulicy turecki miesza się z kurdyjskim dialektem kurmandżi, perskim, arabskim i armeńskim. W Urfie czy w Mardin możemy zobaczyć nazwy miejsc czy informację dla turystów zarówno w tureckim, jak i arabskim. Przechodząc koło starego meczetu, natykamy się na stojące nieopodal synagogę, kościół ormiański czy syriacki monastyr. Ludzie czasami mają problemy z określeniem swojej przynależności – czy czują się Turkami, Arabami, czy też Kurdami. Wolą powiedzieć, że pochodzą z Mardin, Urfy, Van czy też z hatayskiego Iskenderun. Multikulturowość tych miast powoduje, że każdy czuje się tam dobrze. Istnieje tam także szeroki wachlarz podejść do życia – od konserwatywnego po całkowicie szalony i młodzieżowy. Ojcowie i dziadkowie przesiadują w tradycyjnych tureckich meyhane, podczas gdy ich dzieci wolą pójść do pubu i napić się ulubionego piwa Bomonti, przysłuchując się koncertowi rockowemu.

*

I have absolutely no idea how to start this post, which is supposed to be about our trip to the east of Turkey. I really don't, because the range of experiences I had was so rich that it's hard to choose what is the most important. I could've written thousands of pages about our trip but instead I will just give you an overall image and leave you with some breathtaking photos :)

As we planned, we decided to do 'four cities in four days'. Initially, we were planning to see Mardin and Gaziantep, then we added Şanlıurfa (It's the old Edessa County from the time of Crusades! We gotta go there!) and finally Zosia decided that we have to take as much as we can and we put Diyarbakır on our list. It was the best decision ever. Every city has its own very special climate and a soul that cannot be described. I have only one advice for you – if anyone ever tells you it's not worth going to the east of Turkey cause 'it's the east' or 'there is nothing special there' – don't listen to them. It was our best trip and I fell in love with all those cities. If you are in Turkey and you want to get a feeling of the country – you have to go there. Why?

1. First and foremost – the atmosphere. It's different than Istanbul, Izmir or Ankara. Even though you can see almost the same dolmuş, shops, bus stations and cafés, there is something different about it. Maybe it's the realization that we are further from Europe and closer to the Middle East – Syria, Iraq and Iran. The struggle between being European or Middle Eastern is not much of an issue there. Or maybe it's just different, not as cosmopolitan and garish as Istanbul. Although it's still a very multicultural place, it's less international; it's really lively, yet not one that never sleeps. And thanks to that, it's simply more authentic.

2. Secondly, it's the people. They are so welcoming, cheerful and optimistic. We had only good experiences. In Mardin, in a few minutes we found a host who not only prepared a lovely breakfast for us, but also hanged out with us the next day. In Diyarbakır, we spent a great time eating and partying with our amusing host and his helpful friend. In Şanlıurfa, we stayed with a really interesting elder man, who prepared dinner for us and told us some amazing stories from his life of travelling. All our hosts were life-loving and passionate people who taught us a lot. And, most importantly, they showed us a great hospitality, taking us to unknown places, driving us around the city and sharing food with us. We drank so many teas with them, always having loads of fun. What I love about people from the east is their politeness and modesty as well as interest in meeting new people and sharing stories. We met a lot of people and everyone, even in brief conversation, turned out to be interesting and open-minded.

3. Thirdly – the food. I have NEVER eaten so good or so much in my life. The best food-tourism experience we had was in Diyarbakır. I still dream about the crusty and juicy ciğer, the sweet as hell kadayıf, the tasty Syriac wine with delightful cheese and our best discovery – menengiç, pistachio coffee. We went absolutely crazy after drinking that and started to look for it in Urfa and then in Istanbul (by the way, you can have some in the Ağa Kapısı café ;)). In Urfa, we tried the mırra coffee, which was totally different, but its sourness did not appeal us. We did however love Şanlıurfa's urfa kebap :) I hate to say that, but unfortunately we didn't have enough time to sit and enjoy the symbol of Gaziantep – baklava. But, to avoid the shame, we decided to find one at the airport and we did eat the baklava in Güllüoğlu. I'm telling you: if you're going to the east of Turkey, there is a great deal of local food that you simply have to try. Even if you spend all your money on food there, you will not regret it at all.

4. Fourthly – the history. The east of Turkey is a place where history happened from the very beginning. It is where the ancient Mesopotamia started. You can see the river Tigris in Diyarbakır, and Euphrat in Şanlıurfa. The two rivers that let the civilisations evolve are not the only signs of long and significant history of the region. Şanlıurfa is the former County of Edessa, established after the first crusade in 1098, and in some parts you can still feel like in an old crusaders' state. Gaziantep and Mardin, on the other hand, are considered to be one of the oldest continuously inhabited cities in the world, remembering the times of the Hitties, the Elamites, the Assyrians and the Babylonians. Diyarbakır was ancient Amida, with the second-longest city walls in the world.

5. Last but not least – multi-culti. The east of Turkey is a really multicultural region. Thanks to its geographical location, there are many different nations, languages and religions. In the streets, Turkish mixes with the Kurdish dialect kurmanji, Persian, Arabic or Armenian. In Urfa and Mardin you can see the names of places or tourist information both in Turkish and Arabic. You walk next to an old mosque only to find yourself right in front of a synagogue, an Armenian church or a Syriac monastery. People are sometimes not quite sure if they are more Turkish or Arabs, or even Kurdish. They prefer to say they are from Mardin, Urfa, Van or Hatay's Iskenderun. The multiculturalism of those cities makes you feel you are more than welcome. There is also a big range of lifestyles – from conservative to totally funky. Fathers and grandfathers sit in traditional Turkish meyhane, while their children choose pubs where they can drink their favourite Bomonti beer and listen to rock concerts.

Muzeum Miejskie w Mardin / City Museum in Mardin

Charakterystyczny meczet w Mardin / A very typical Mardin mosque

W meczecie... / In the mosque...

Medresa Kasimiye / Kasimiye Medresa

Kościół Czterdziestu Męczenników / Forty Martyrs Church

Wnętrze Ulu Camii w Mardin / Inside of the Ulu Camii in Mardin

Widok na cytadelę w Mardin / The Citadel's view in Mardin

Pyszny kadayif w Diyarbakir / A tasty Diyarbakir kadayif

I... śniadanie w stylu Diyarbakir / And... the breakfast Diyarbakir style

Urfa w pełnej krasie / Beautiful Urfa

Sanliurfa

Ulu Camii w Urfie / Urfa's Ulu Camii

Ulu Camii

Ech, te dywany... / Eh, those rugs...

Słynne przyprawy z Urfy / Famous Urfa spices

Staw Abrahama ze świętymi karpiami w Urfie / The fish lake of Abraham in Urfa, fot. Zofia Olender


Widok na Tygrys w Diyarbakir / the view on Tigris river in Diyarbakir, for. Zofia Olender


Menengic!, fot. Zofia Olender

Foto: Huzun
Korekta: Agata Ostrowska