Uff,
Po dość przydługim wstępie nadszedł czas na coś lżejszego lub
przynajmniej bardziej okraszonego zdjęciami :)
Zdecydowałam, ze mój pierwszy post będzie dotyczył podróży po
Bosforze, jako że jest to ważna część mojego planu dnia. Dzięki nim docieram na
uczelnię, zwiedzam zabytki, spotykam się z przyjaciółmi... czyli robię niemal
wszystko. O niezwykłej popularności tej cieśniny świadczy fakt, że Bosfor jest –
dosłownie i w przenośni - bohaterem wielu książek i filmów, o czym można się
przekonać czytając wydaną niedawno książkę 100 Filmów o Stambule.
Jako uczennica słyszałam o cieśninach Bosfor i Dardanele, ale
naprawdę nigdy nie przypuszczałam, że pewnego dnia pływanie jedną z nich będzie
dla mnie na porządku dziennym. Bosfor był zawsze czymś abstrakcyjnym, pojęciem
geograficznym i historycznym. I nagle znalazłam się w samym środku czegoś, o
czym dotychczas słyszałam tylko w szkole.
Pamiętam mój pierwszy dzień w Stambule – po 12 godzinnej
podróży i tylko jednej godzinie snu byłam nieżywa. Jednak gdy tylko wsiedliśmy
na łódź (do przystani Kabataş, o ile się nie mylę), zapomniałam o braku snu,
głodzie, zagubieniu. Dotarło do mnie, że Bosfor jest dokładnie taki sam, jak
sobie wyobrażałam, a jednocześnie zupełnie inny. Pierwsze, co ujrzeliśmy, to przepiękny
XIX-wieczny dworzec kolejowy Haydarpaşa – punkt, który miał mi towarzyszyć każdego
kolejnego dnia w Stambule. Następnie – port pełen chińskich kontenerów i
maszyn. Kolejnym przystankiem była Wieża Panny, która jest niejako symbolem
tego miasta. Jest to malutka, ale niesamowicie urocza wieżyczka zaraz przy
wybrzeżu Üsküdar. Zaraz potem zaskoczył nas i oszołomił widok ogromnego (ponad 1,5 km) mostu Bosforskiego.
Cały czas nie mogę się zdecydować, czy bardziej podoba mi się za dnia czy też w
nocy. Europejskie wybrzeże dzielnic Beşiktaş i Örtaköy całkowicie różniło się
od azjatyckiego. Naszym oczom ukazały się niebieskie wieżowce o różnych
kształtach i rozmiarach. Jakże to było odmienne od pokrytego meczetami i małymi
domkami azjatyckiego Üsküdaru!
Oczekiwałam na więcej i dostałam swoje. Kiedy tylko
wpłynęliśmy do zatoki Złoty Róg, ujrzeliśmy jeszcze inny widok. Oto stara
dzielnica Stambułu, Fatih, z muzeum Hagia Sophia, Błękitnym Meczetem, Pałacem
Topkapı i Nowym Meczetem z jednej strony, z drugiej zaś – kwartał Beyoğlu z
charakterystyczną Wieżą Galata i starymi kamienicami. Zastygli w zdumieniu ujrzeliśmy
przytulny most Galata pełen kafejek i barów na dolnym poziomie, na górnym zaś –
zapełniony rzędami rybaków. Nie wiem czemu, ale ten most – mimo iż niepozorny –
ma dla mnie jakąś specjalną moc. Spacer po nim działa na mnie kojąco i za
każdym razem, kiedy go widzę, mimowolnie się uśmiecham. Nie polecam go jednak
wrażliwym na rybie zapachy. Po prostu tam nie idźcie ;)
O Bosforze, Złotym Rogu i Morzu Marmara można pisać bez
końca. Ja mam to szczęście, że wszystkie trzy są na mojej codziennej trasie.
Życie na Kadıköy ma więc konkretne zalety :) Oczywiście nie wymieniłam
wszystkich tych cudowności, które można spotkać na drodze z Azji do Europy. To
zaskakujące, ale po prawie dwóch miesiącach w Stambule i po odbywaniu
przynajmniej dwóch wycieczek statkiem dziennie, nie czuję się ani trochę
znużona. Czasami łapię się na tym, że mimowolnie zaczynam patrzeć przez okna
wodnego tramwaju i dostrzegam coś zupełnie nowego. A to światło inaczej pada na
dach Hagia Sophia, a to po raz kolejny podziwiam niesamowicie oświetlony most
Bosforski, innym razem Wieża Galata przybiera nowy tajemniczy wygląd. Każdego
dnia mogę odłożyć czytaną książkę, słownik czy cokolwiek innego i po prostu
patrzeć.
Może to zabrzmi melancholijnie, ale pamiętam jak jednego z
pierwszych wieczorów w Stambule wsiadłam na łódkę z przystani w Eminönü i
siadłam w części odkrytej (później przypłaciłam to przeziębieniem ;)).
Znienacka muezzin z Nowego Meczetu zaczął śpiewać, wzywając wiernych na
modlitwę. Spojrzałam na ludzi, którzy towarzyszyli mi w podróży, a dla których
była ona rzeczą normalną, może nawet męczącą, a potem skierowałam swój wzrok na
most Galata. Dotarło do mnie, że po tych wszystkich latach wreszcie jestem tu –
w mieście, o którym marzyłam. I wtedy zwyczajnie rozpłakałam się ze szczęścia i
wdzięczności.
Ale wracając jeszcze na ziemię... Niewątpliwą zaletą łodzi
jest to, że kiedy już się na nią wsiądzie – nic więcej nie można zrobić. Mamy
20 minut i nigdy nie będzie to dłużej ani krócej. Dla takich ludzi jak ja,
którzy są zawsze spóźnieni, jest to moment w którym nie możemy nic zrobić, jak
tylko usiąść wygodnie i poczytać książkę lub przekąsić serowego tosta. Kiedy
już wysiądę ze statku, mogę pędzić, biegnąć, ale w ciągu tych 20 minut nie mam
innego wyjścia, jak zdać się na łaskę łodzi.
Specjalne podziękowania dla Zofii Olender, niestrudzonej fotografki piękna Stambułu! Jeśli zobaczycie na moim blogu naprawdę niesamowite zdjęcia - oznacza to, ze są one zrobione przez Zosię :)
 |
Haydarpaşa Garı / Haydarpaşa Train Station |
 |
Kız Kulesi / The Maiden Tower
|
 |
Boğaz Köprüsü / The Bosphorus Bridge |
 |
Beyoğlu with Galata Tower from one side... [fot. Zofia Olender]
|
 |
...and Fatih with Sultanahmet (Blue Mosque) and Ayasofya on the other :) [fot. Zofia Olender] |
Phew,
After the
longish beginning, it is time for something less serious. Or at least – with
more pictures :)
I decided my
first post will be about Bosphorus, as it is my daily route from home to the
university and for sightseeing, meeting friends... basically everything. By
reading a recently released book 100 Films of Istanbul we can see that Bosphorus is –
literally and figuratively – a hero of many books and films.
All my
student life, I have heard about the Bosphorus and Dardanelles
straits, but I’ve never thought that someday I will actually go through one of
them on a daily basis. Bosphorus was always something abstract, some
geographical and historical point on the map. And suddenly I found myself
there, right in the middle.
I remember
my first day in Istanbul
– after 12 hours of journey and one hour of sleep, I was exhausted. But once we
got on the boat (it was to Kabataş as far as I remember), I forgot about the
lack of sleep, hunger, confusion. I realised that Bosphorus was exactly the
same as I had imagined it and at the
same time, totally different. The first thing we saw was the beautiful 19th
century Haydarpaşa train station, a landmark that was going to accompany me
every day. Then the harbour, full of Chinese containers and machines. The next
stop was the Maiden Tower, a symbol of Istanbul; a small but very charming place
just next to Üsküdar shore. After that, we were astonished by the beauty and
greatness of the Bosphorus
Bridge, which is over 1.5 km long. I still cannot
decide when it looks better – during the day or during the night. The European
seashore of Beşiktaş and Örtaköy was totally different from the Asian one. What
we saw were blue skyscrapers in different shapes and heights. How different it
was from the Asian Üsküdar, full of mosques and houses!
I was
waiting for more... and I got what I wanted. We had just entered The Golden
Horn to see a completely different view – Fatih, the old quarter with Hagia
Sophia, Blue Mosque, Topkapı Palace, and later – the New Mosque on one side and
Beyoğlu on the other, with its Galata
Tower and old tenement
houses. We gasped in amazement as we saw a cosy Galata Bridge
full of cafes and bars on the lower level and keen fishermen on the upper. I
don’t know why, but this bridge has a special power to me. Walking on it
soothes me and every time I see it, I smile. I don’t recommend it to those of
you whose noses are sensitive to the smell of fish, though. Just don’t go there
:)
You can
write endlessly about the Bosphorus, Golden Horn, Marmara Sea.
I am so lucky to pass them every day – living in Kadıköy has certain benefits
:) And of course I haven’t mentioned all those gorgeous things you can see on
your way from Asia to Europe. Funny thing is
that after almost two months of at least two trips like that every single day,
I still do not feel tired or bored. Sometimes I catch myself staring through
the window of a ferry and observing something brand new. It may be a different
light on the Hagia Sophia’s roof, the amazing illumination of the Bosphorus Bridge,
or a mysterious look of the Galata
Tower. Every day I can
drop my book, my dictionary or whatever I am doing and just look.
It might sound
melancholic, but one of the very first evenings in Istanbul I got on the ferry at Eminönü pier
and I sat in the open-air part of the ferry (I paid for that later with a cold
;)). Suddenly, the muezzin started to sing from the New Mosque, calling people
for prayer. I looked at all those people for whom this trip was something
mundane, maybe even tiring, and then I looked at the Galata Bridge
and realised that after all this time I am finally here – in the city I dreamed
about. I just burst into tears of happiness and gratitude.
But coming
back to the Earth... The good thing about ferries is that once you get on one,
there is nothing you can do. You just have 20 minutes and it is not going to
take longer or shorter. I am one of those people who are always late; here, I
accepted that I can do nothing but sit comfortably and read a book or order
cheese toast. After that, I can rush, I can run, but during those 20 minutes I
have no other option but to let the boat do her thing.
Special thanks for Zofia Olender, the tireless photographer of Istanbul beauty! If you see on my blog a really stunning pictures - it means they were taken by her :)
 |
Going home... |
 |
Haydarpasa in the evening... |
Foto: Hüzün
Korekta: Agata Ostrowska