środa, 20 listopada 2013

Anne, ben barbar mıyım?



13. Biennale w Stambule było pierwszym wydarzeniem kulturalnym, w którym brałam udział i mogę powiedzieć, ze nie zawiodło mnie. Na pierwszą wystawę trafiłyśmy przypadkiem, podczas spaceru po alei Istiklal. Naszym założeniem było wchodzenie do każdego napotkanego budynku i zwiedzanie. Nagle znalazłyśmy się w pomieszczeniu z białymi ścianami i bardzo surowym wystrojem. Okazało się, że była to sala wystawowa ARTER, a wydarzeniem było właśnie Biennale. Wystawa wywołała w nas mieszane uczucia. Sztuka współczesna była zawsze czymś, co pociągało mnie, ale jednocześnie odrzucało. Dlatego też postanowiłam zmierzyć się z tym fenomenem i zobaczyć czy ten rodzaj sztuki może mi coś zaoferować. I wiecie co? Znalazłam tam coś dla siebie. Musiałam po prostu odkryć, że wszystkie te obrazy, instalacje i filmy odgrywają zupełnie inną rolę niż kiedyś. Pomogło mi przekonanie o tym, że sztuka współczesna nie jest czymś co ma się podobać lub nie podobać. Jej rolą jest przyciągnięcie naszej uwagi, skupienie jej na ważnych problemach – czasami socjologicznych, czasami politycznych czy związanych ze środowiskiem. I ten cel został w 100% zrealizowany przez 13. Stambulskie Biennale.

Tytułem tegorocznego Biennale było Mamo, czy jestem barbarzyńcą? (Anne, ben barbar mıyım?). Z ulotek czy też ze strony internetowej możemy dowiedzieć się, że tytuł ten został zapożyczony z książki tureckiej pisarki Lale Müldür. Wstęp na to wydarzenie – po raz pierwszy w historii – był darmowy, co dowodzi, że sztuka współczesna chce być „domeną publiczną”, czymś całkowicie inkluzyjnym. Biennale odbywało się w dniach 14 września – 20 października.

Jak czytamy na stronie Biennale: Celem wystawy jest redefinicja konceptu „upublicznienia” poprzez sztukę, wydobycie wyobraźni i kreatywnej myśli tak, by wnieść wkład w społeczne i publiczne zaangażowanie. Miałam więc wrażenie, że celem było ukazanie, iż każdy z nas – do pewnego stopnia – jest barbarzyńcą. Instalacja złożona z wypalonych papierosów, filmy o ludziach z marginesu społecznego, zniszczone książki i zdewastowane pokoje – wszyscy mamy w sobie coś z barbarzyńców. Wystawa skupiała się więc na takich ludziach: odludkach, wyrzutkach, bandytach, anarchistach, rewolucjonistach, poetach i artystach.

Biennale odbywało się w pięciu różnych miejscach: w dwóch halach wystawowych na alei Istiklal: SALT i ARTER, w dawnej Greckiej Szkole Galata na Karaköy, na Kabataş – tuż obok muzeum Istanbul Modern i ostatnia – w 5533 na Unkapanı. Wszystkie te miejsca miały swój unikatowy klimat, jednak dla mnie najlepsza była Grecka Szkoła obok Galaty ze swoim tajemniczym widokiem i mroczną atmosferą. Zaprezentowane zostały prace 88 artystów, można było także uczestniczyć w warsztatach czy wycieczkach z przewodnikiem. Szczerze polecam stronę internetową tego wydarzenia – jest świetnie przygotowana i porusza ciekawy temat, jakim jest .institution 3.0.

                                                                                *

13th Istanbul Biennial was the first cultural event I attended and surely it did not disappoint me. We got there by accident, while walking through Istiklal Street and entering every building we saw. Suddenly we found ourselves in a white-walls building with a severe decor. It turned out to be the ARTER exhibition hall and the event was Istanbul Biennial. The exhibition left us with some mixed feelings. Modern art was always something that both attracted and repelled me. That is why I decided to face this phenomenon and see if there is anything for me in this kind of art. And you know what? I found something for me there. I just had to realise that all those paintings, installations and films play another role than ever before. It helped me to think that modern art is not to be liked or not. It is to concentrate our attention on current issues, sometimes sociological, sometimes political or even environmental. And this goal was 100% fulfilled by the 13th Istanbul Biennial.

The Biennial’s title was Mom, am I barbarian? (Anne, ben barbar mıyım?). From the handouts and the website we can learn that this title is borrowed from a Lale Müldür's book and it was the first Biennial with free admission, which proves that modern art’s aim is to be ‘public domain’ and it is totally inclusive. The Biennial took place between 14th September and 20th October.
As we read on the website: The exhibition aims to rethink the concept of ‘publicness’ through art, elicit imagination and innovative thought to contribute to social and public engagement. I had an impression that the point was to show that everyone is – to some extent – a barbarian. An installation of cigarette butts, films about marginalized people, destroyed books and devastated rooms – we are all barbarians. The exhibition focused on those kinds of people: the recluse, outcast, bandit, anarchist, revolutionary, poet or artist.

The Biennial was held in five different places: two exhibition halls on Istiklal Street: SALT and ARTER, one on Karaköy – in Galata Greek Primary School, one on Kabataş – near Istanbul Modern building and the last one – in 5533 at Unkapanı. All those places had their own unique ambiance, but for me the best one was Galata Greek Primary School with its mysterious view and gloomy atmosphere. 88 artists presented their works and it was also possible to take part in various workshops and guided tours. I really recommend  the website of the Biennial – it is very well-prepared and touches on an interesting topic of .institution 3.0.


Korekta: Agata Ostrowska
Zdjęcia: Huzun

- .-_-.: .another internet is possible!_, 2010
David Moreno: Touch, 1992

Nathan Coley: Gathering of Strangers, 2007

Yto Barrada: Beau Geste, 2009 
Carla Filipe: Rorschach Installation [Instalação Rorschach], 2011-2013
Gonzalo Lebrija: Lamento, 2007
Christoph Schäfer: Bostanorama – A Marmaray Tunnel Excavation of the Collective Productions of Space Through Istanbul's Stadiums, Parks and Gardens (Present & Recently Destroyed), 2013

Christoph Schäfer: Bostanorama – A Marmaray Tunnel Excavation of the Collective Productions of Space Through Istanbul's Stadiums, Parks and Gardens (Present & Recently Destroyed), 2013

Christoph Schäfer: Bostanorama – A Marmaray Tunnel Excavation of the Collective Productions of Space Through Istanbul's Stadiums, Parks and Gardens (Present & Recently Destroyed), 2013
Nathan Coley: We must cultivate our garden, 2006 
Mülksüzleştirme Ağları: Networks of Dispossession, 2013-ongoing 
Mülksüzleştirme Ağları: Networks of Dispossession, 2013-ongoing
Mülksüzleştirme Ağları: Networks of Dispossession, 2013-ongoing

Mülksüzleştirme Ağları: Networks of Dispossession, 2013-ongoing
Serkan Taycan: Between Two Seas, 2013 

Şener Özmen: Optical Propaganda, 2012 
Elmgreen & Dragset: Istanbul Diaries, 2013 
Elmgreen & Dragset: Istanbul Diaries, 2013

Şener Özmen: Optical Propaganda, 2012 
ARTER

Basel Abbas & Ruanne Abou-Rahme: The Incidental Insurgents: The Part about the bandits, 2012 
Basel Abbas & Ruanne Abou-Rahme: The Incidental Insurgents: The Part about the bandits, 2012

Basel Abbas & Ruanne Abou-Rahme: The Incidental Insurgents: The Part about the bandits, 2012

José Antonio Vega Macotela: Time Exchange 148, 2008

Through the magnifying glass :) / Przez szkło powiększające :)

czwartek, 14 listopada 2013

Mój Bosfor / My Bosphorus

Uff,

Po dość przydługim wstępie nadszedł czas na coś lżejszego lub przynajmniej bardziej okraszonego zdjęciami :)

Zdecydowałam, ze mój pierwszy post będzie dotyczył podróży po Bosforze, jako że jest to ważna część mojego planu dnia. Dzięki nim docieram na uczelnię, zwiedzam zabytki, spotykam się z przyjaciółmi... czyli robię niemal wszystko. O niezwykłej popularności tej cieśniny świadczy fakt, że Bosfor jest – dosłownie i w przenośni - bohaterem wielu książek i filmów, o czym można się przekonać czytając wydaną niedawno książkę 100 Filmów o Stambule.

Jako uczennica słyszałam o cieśninach Bosfor i Dardanele, ale naprawdę nigdy nie przypuszczałam, że pewnego dnia pływanie jedną z nich będzie dla mnie na porządku dziennym. Bosfor był zawsze czymś abstrakcyjnym, pojęciem geograficznym i historycznym. I nagle znalazłam się w samym środku czegoś, o czym dotychczas słyszałam tylko w szkole.

Pamiętam mój pierwszy dzień w Stambule – po 12 godzinnej podróży i tylko jednej godzinie snu byłam nieżywa. Jednak gdy tylko wsiedliśmy na łódź (do przystani Kabataş, o ile się nie mylę), zapomniałam o braku snu, głodzie, zagubieniu. Dotarło do mnie, że Bosfor jest dokładnie taki sam, jak sobie wyobrażałam, a jednocześnie zupełnie inny. Pierwsze, co ujrzeliśmy, to przepiękny XIX-wieczny dworzec kolejowy Haydarpaşa – punkt, który miał mi towarzyszyć każdego kolejnego dnia w Stambule. Następnie – port pełen chińskich kontenerów i maszyn. Kolejnym przystankiem była Wieża Panny, która jest niejako symbolem tego miasta. Jest to malutka, ale niesamowicie urocza wieżyczka zaraz przy wybrzeżu Üsküdar. Zaraz potem zaskoczył nas i oszołomił widok ogromnego (ponad 1,5 km) mostu Bosforskiego. Cały czas nie mogę się zdecydować, czy bardziej podoba mi się za dnia czy też w nocy. Europejskie wybrzeże dzielnic Beşiktaş i Örtaköy całkowicie różniło się od azjatyckiego. Naszym oczom ukazały się niebieskie wieżowce o różnych kształtach i rozmiarach. Jakże to było odmienne od pokrytego meczetami i małymi domkami azjatyckiego Üsküdaru!

Oczekiwałam na więcej i dostałam swoje. Kiedy tylko wpłynęliśmy do zatoki Złoty Róg, ujrzeliśmy jeszcze inny widok. Oto stara dzielnica Stambułu, Fatih, z muzeum Hagia Sophia, Błękitnym Meczetem, Pałacem Topkapı i Nowym Meczetem z jednej strony, z drugiej zaś – kwartał Beyoğlu z charakterystyczną Wieżą Galata i starymi kamienicami. Zastygli w zdumieniu ujrzeliśmy przytulny most Galata pełen kafejek i barów na dolnym poziomie, na górnym zaś – zapełniony rzędami rybaków. Nie wiem czemu, ale ten most – mimo iż niepozorny – ma dla mnie jakąś specjalną moc. Spacer po nim działa na mnie kojąco i za każdym razem, kiedy go widzę, mimowolnie się uśmiecham. Nie polecam go jednak wrażliwym na rybie zapachy. Po prostu tam nie idźcie ;)

O Bosforze, Złotym Rogu i Morzu Marmara można pisać bez końca. Ja mam to szczęście, że wszystkie trzy są na mojej codziennej trasie. Życie na Kadıköy ma więc konkretne zalety :) Oczywiście nie wymieniłam wszystkich tych cudowności, które można spotkać na drodze z Azji do Europy. To zaskakujące, ale po prawie dwóch miesiącach w Stambule i po odbywaniu przynajmniej dwóch wycieczek statkiem dziennie, nie czuję się ani trochę znużona. Czasami łapię się na tym, że mimowolnie zaczynam patrzeć przez okna wodnego tramwaju i dostrzegam coś zupełnie nowego. A to światło inaczej pada na dach Hagia Sophia, a to po raz kolejny podziwiam niesamowicie oświetlony most Bosforski, innym razem Wieża Galata przybiera nowy tajemniczy wygląd. Każdego dnia mogę odłożyć czytaną książkę, słownik czy cokolwiek innego i po prostu patrzeć.

Może to zabrzmi melancholijnie, ale pamiętam jak jednego z pierwszych wieczorów w Stambule wsiadłam na łódkę z przystani w Eminönü i siadłam w części odkrytej (później przypłaciłam to przeziębieniem ;)). Znienacka muezzin z Nowego Meczetu zaczął śpiewać, wzywając wiernych na modlitwę. Spojrzałam na ludzi, którzy towarzyszyli mi w podróży, a dla których była ona rzeczą normalną, może nawet męczącą, a potem skierowałam swój wzrok na most Galata. Dotarło do mnie, że po tych wszystkich latach wreszcie jestem tu – w mieście, o którym marzyłam. I wtedy zwyczajnie rozpłakałam się ze szczęścia i wdzięczności.

Ale wracając jeszcze na ziemię... Niewątpliwą zaletą łodzi jest to, że kiedy już się na nią wsiądzie – nic więcej nie można zrobić. Mamy 20 minut i nigdy nie będzie to dłużej ani krócej. Dla takich ludzi jak ja, którzy są zawsze spóźnieni, jest to moment w którym nie możemy nic zrobić, jak tylko usiąść wygodnie i poczytać książkę lub przekąsić serowego tosta. Kiedy już wysiądę ze statku, mogę pędzić, biegnąć, ale w ciągu tych 20 minut nie mam innego wyjścia, jak zdać się na łaskę łodzi.   

Specjalne podziękowania dla Zofii Olender, niestrudzonej fotografki piękna Stambułu! Jeśli zobaczycie na moim blogu naprawdę niesamowite zdjęcia - oznacza to, ze są one zrobione przez Zosię :)


Haydarpaşa Garı / Haydarpaşa Train Station


Kız Kulesi / The Maiden Tower


Boğaz Köprüsü / The Bosphorus Bridge

Beyoğlu with Galata Tower from one side... [fot. Zofia Olender]

...and Fatih with Sultanahmet (Blue Mosque) and Ayasofya on the other :) [fot. Zofia Olender]


Phew,

After the longish beginning, it is time for something less serious. Or at least – with more pictures :)

I decided my first post will be about Bosphorus, as it is my daily route from home to the university and for sightseeing, meeting friends... basically everything. By reading a recently released book 100 Films of Istanbul we can see that Bosphorus is – literally and figuratively – a hero of many books and films.

All my student life, I have heard about the Bosphorus and Dardanelles straits, but I’ve never thought that someday I will actually go through one of them on a daily basis. Bosphorus was always something abstract, some geographical and historical point on the map. And suddenly I found myself there, right in the middle.

I remember my first day in Istanbul – after 12 hours of journey and one hour of sleep, I was exhausted. But once we got on the boat (it was to Kabataş as far as I remember), I forgot about the lack of sleep, hunger, confusion. I realised that Bosphorus was exactly the same as I  had imagined it and at the same time, totally different. The first thing we saw was the beautiful 19th century Haydarpaşa train station, a landmark that was going to accompany me every day. Then the harbour, full of Chinese containers and machines. The next stop was the Maiden Tower, a symbol of Istanbul; a small but very charming place just next to Üsküdar shore. After that, we were astonished by the beauty and greatness of the Bosphorus Bridge, which is over 1.5 km long. I still cannot decide when it looks better – during the day or during the night. The European seashore of Beşiktaş and Örtaköy was totally different from the Asian one. What we saw were blue skyscrapers in different shapes and heights. How different it was from the Asian Üsküdar, full of mosques and houses!

I was waiting for more... and I got what I wanted. We had just entered The Golden Horn to see a completely different view – Fatih, the old quarter with Hagia Sophia, Blue Mosque, Topkapı Palace, and later – the New Mosque on one side and Beyoğlu on the other, with its Galata Tower and old tenement houses. We gasped in amazement as we saw a cosy Galata Bridge full of cafes and bars on the lower level and keen fishermen on the upper. I don’t know why, but this bridge has a special power to me. Walking on it soothes me and every time I see it, I smile. I don’t recommend it to those of you whose noses are sensitive to the smell of fish, though. Just don’t go there :)

You can write endlessly about the Bosphorus, Golden Horn, Marmara Sea. I am so lucky to pass them every day – living in Kadıköy has certain benefits :) And of course I haven’t mentioned all those gorgeous things you can see on your way from Asia to Europe. Funny thing is that after almost two months of at least two trips like that every single day, I still do not feel tired or bored. Sometimes I catch myself staring through the window of a ferry and observing something brand new. It may be a different light on the Hagia Sophia’s roof, the amazing illumination of the Bosphorus Bridge, or a mysterious look of the Galata Tower. Every day I can drop my book, my dictionary or whatever I am doing and just look.

It might sound melancholic, but one of the very first evenings in Istanbul I got on the ferry at Eminönü pier and I sat in the open-air part of the ferry (I paid for that later with a cold ;)). Suddenly, the muezzin started to sing from the New Mosque, calling people for prayer. I looked at all those people for whom this trip was something mundane, maybe even tiring, and then I looked at the Galata Bridge and realised that after all this time I am finally here – in the city I dreamed about. I just burst into tears of happiness and gratitude.


But coming back to the Earth... The good thing about ferries is that once you get on one, there is nothing you can do. You just have 20 minutes and it is not going to take longer or shorter. I am one of those people who are always late; here, I accepted that I can do nothing but sit comfortably and read a book or order cheese toast. After that, I can rush, I can run, but during those 20 minutes I have no other option but to let the boat do her thing.

Special thanks for Zofia Olender, the tireless photographer of Istanbul beauty! If you see on my blog a really stunning pictures - it means they were taken by her :)

Going home...

Haydarpasa in the evening...

Foto: Hüzün
Korekta: Agata Ostrowska

sobota, 9 listopada 2013

Welcome to Hüzün!

Bosphorus panorama from Topkapı Palace

O Stambule napisano już tak wiele, że zaczynam wątpić czy można dodać coś nowego. Czy można jeszcze w oryginalny sposób spojrzeć na to miasto i ująć je tak, by ukazać je z innej perspektywy? Stambuł jako miasto pełne sprzeczności? Piękne a jednocześnie przejmująco smutne? To było. Tak pisał Orhan Pamuk i Gérard de Nerval. Stambuł jako miasto-zjawisko na granicy Zachodu i Wschodu? O tym mówił Ahmet Hamdi Tanpınar. Stambuł jako kulturowy tygiel, będący obowiązkowym punktem na mapie każdego, kto chciałby odbyć romantyczną Grand Tour? Tak pisał Edmondo de Amicis.

Współcześnie powstają niezliczone ilości blogów, artykułów i przewodników, których zadaniem jest przybliżyć Stambuł turystom, ale także nadać mu nowy wymiar – już nie miasta obciążonego historią a nowoczesnej gigantycznej metropolii, która w ciągu 100 lat przeżyła skok gospodarczy i stała się jednym z najbardziej prężnych miast na Świecie. Obecny Stambuł jest więc stolicą sztuki nowoczesnej, to znów kulinarnym Eldorado, przyszłością winiarstwa, centrum biznesu. O Stambule piszą studenci Erasmusa, przyjezdni artyści, pisarze, poeci, wreszcie – sami mieszkańcy.

Zagłębiając się w książki oraz tomiki wierszy, wertując przewodniki, a także szukając blogów i stron poświęconych temu miastu zaczęłam zastanawiać się, co mogę dodać nowego. Fale hurraoptymizmu przeplatały się z momentami zwątpienia. W końcu – po namowach przyjaciół – postanowiłam zaryzykować. Tylko o czym miałabym pisać?

W trakcie moich poszukiwań zadałam sobie pytanie czy Stambuł nie stał się przypadkiem takim Saidowskim Orientem? Czy zachwycając się jego urodą, tworząc na jego temat najpiękniejsze metafory i doszukując się coraz to nowszych dowodów na jego unikatowość, nie kreujemy tego miasta takim, jakim chcielibyśmy go widzieć? Świetnie ujął to według mnie Max Cegielski w swoim artykule Wszystkie drogi prowadzą nad Bosfor: Prawdziwy Stambuł pada ofiarą konfliktu oczekiwań i rzeczywistości. Ktoś mógłby powiedzieć, że określenia „Miasto Dwóch Kontynentów” czy „Miasto Miast” trącą banałem, a kolejne peany na cześć Stambułu to odtwórcza praca. Ktoś inny powie, że o Stambule nie wypada mówić źle i modnym jest zachwycać się podróżami po Bosforze, Hagią Sophią, Błękitnym Meczetem czy też placem Taksim. I na pewno jest w tych stwierdzeniach cząstka prawdy. Stambuł jest wykreowany – i przez jego rodowitych mieszkańców i przez turystów. Z jednej strony wszyscy pragną, by był nowoczesnym megalopolis, z drugiej – na każdym kroku widzimy dowody na to, że trudno rozstać się z jego starożytną i osmańską historią. Stambuł jest taki, jak go opisują pisarze, blogerzy, poeci. Jest wytworem wyobraźni kilkunastu milionów ludzi.

Sama doświadczyłam podobnego uczucia, czytając o tym mieście gdy byłam jeszcze w Polsce. W pewnym momencie byłam tak przepełniona historiami i obrazami zaczerpniętymi z książek Pamuka, z lektury przewodników czy też z filmów, że po przyjeździe bezwiednie szukałam dowodów na to, że Stambuł naprawdę jest miastem zniszczonych yalı, monumentalnych meczetów, wąskich, splątanych uliczek. Czułam, że podróż po Bosforze musi mieć katartyczne znaczenie, że musi zachwycić mnie pałac Topkapı, że aleja Istiklal musi wywołać takie a nie inne odczucia. Czułam, że i mnie opanować musi ów hüzün – zbiorowa melancholia, będąca czymś charakterystycznym dla Stambułu i jego mieszkańców. Melancholia opanowująca wszystkich bez wyjątku, aczkolwiek tworząca nić porozumienia. Tak silne ukierunkowanie spowodowało, że do Stambułu nie przybyłam jako tabula rasa, ale z konkretnym zestawem oczekiwań i wyzwań.

I właśnie w momencie, w którym uświadomiłam sobie ten fakt (być może powinno to być wstydliwe, że tak łatwo dałam się zmanipulować tym obrazom), dotarło do mnie prawdziwe przesłanie tego bloga. Zdałam sobie sprawę, że wszystko to, co przeczytałam i obejrzałam, mogę teraz skonfrontować z rzeczywistością. Moja pasja dotycząca Stambułu stała się więc swego rodzaju obsesją, gdy zaczęłam poszukiwać kolejnych książek, wynotowywać autorów piszących o tym mieście, poszukując obrazów i filmów. Świadomość, że tak niewiele wiem o Stambule i tak niewiele jeszcze o nim przeczytałam zaczęła mnie dręczyć. W tym momencie stało się jasne, że i mnie zaczyna się udzielać właśnie hüzün – pewien niedosyt, ale i jakiś rodzaj dumy. I tak postanowiłam, że obok niezliczonych tekstów jakie napisano, znajdą się też moje.

Chciałabym, aby ten blog był miejscem gdzie mogę opisać codzienne doświadczenia przez pryzmat tego, co już o Stambule przeczytałam i usłyszałam. Chciałabym pisać o różnicach, ale i o podobieństwach, wcielić się w rolę tych wszystkich ludzi, którzy przez wieki podróżowali po „Mieście Dwóch Kontynentów”. Marzy mi się, aby ten blog był miejscem, w którym spotyka się literatura i sztuka, turystyka i codzienne życie. Postaram się pójść śladami zarówno zwykłych stambulczyków, jak i Orhana Pamuka i Ahmeta Tanpınara, Josifa Brodskiego i współczesnych dziennikarzy. Chciałabym, żeby można było poczytać w tym miejscu o rzeczach doniosłych i tych bardziej przyziemnych. Czy uda mi się zrealizować ten plan? Zobaczymy ;)

                                                                      *

So much was already written about Istanbul that I start to wonder if I can add anything new. Is it possible to look at this city once again, with a new attitude, to show it from a brand new perspective? Istanbul as a city full of contradictions? Beautiful and deeply sad at the same time? It was already said by Orhan Pamuk and Gérard de Nerval. Istanbul as a city-phenomenon on the border between East and West? Ahmet Hamdi Tanpınar said so. Istanbul as a cultural melting pot, a must on the map of everyone who would like to go for a romantic Grand Tour? Yes, it was said by Edmondo de Amicis.

Nowadays, there are more and more blogs, articles and guides whose role it is to show and explain Istanbul to tourists, but also to give it a new dimension – not of a city overwhelmed by history and past, but of a huge metropolis, which during nearly 100 years was an arena of a tremendous economical change, and became one of the most powerful cities in the World. Nowadays, Istanbul is therefore the capital of modern art, then the culinary Eldorado, the future of the wine industry, the centre of business. So many people have written about Istanbul: Erasmus students, artists, writers and poets, finally – the inhabitants themselves.

Studying books and poems, reading guides, and seeking for blogs and websites dedicated to this city, I started to wonder: what new can I add? Optimism alternated with doubt. Finally, my friends persuaded me to do it. But what can I write about?

During my research, I started to ask myself if Istanbul hasn’t become something like Edward Said’s Orient. Aren’t we just creating this city as we would like it to be, simply by admiring its beauty, creating the most beautiful metaphors and looking for more and more proof of its uniqueness? The perfect summary for me is the quote from Max Cegielski’s article All roads lead to Bosporus: The real Istanbul becomes a victim of the conflict between expectations and reality. Someone might say that names like ‘the city of two continents’ or ‘the city of the cities” are kind of clichés, and paeans about Istanbul are just repetitive. Someone else might say that you cannot say anything bad about Istanbul and it is just trendy to be entranced with all those Bosporus ferry trips, Hagia Sophia, Blue Mosque, and Taksim square. For sure, there is a grain of truth in all those statements. Istanbul is created – by its inhabitants and tourists. On one hand, everyone wants it to be a modern megalopolis, on the other hand – it is evident that it is hard to leave its ancient and Ottoman past. Istanbul is what writers, bloggers and poets say about it. It is a product of imagination of millions of people.

I had this very feeling when reading about this city while still in Poland. At some point, I found myself full of all those stories and images from Orhan Pamuk’s books, from guides and movies, that after coming here I started to unwittingly seek proof that Istanbul is indeed the city of destroyed yalı, astonishing mosques, narrow, never-ending streets. I felt that crossing the Bosporus must be a cathartic experience, that the view of Topkapı palace must be breath-taking, that the walk through Istiklal Street must arouse some particular feelings in me. I thought that I am obliged to be captured by this hüzün – a collective melancholy, which is a distinctive feature of Istanbul and people living there. This melancholy takes control over everybody, with no exceptions, though creates a thread of understanding. Because of these strong influences, I came to Istanbul not as a tabula rasa, but with a certain set of expectations and challenges in my mind.

And at the very moment that I realized that (maybe I should be embarrassed to have let myself be manipulated by those images), I came up with the real purpose of this blog. I realized that everything I have read and seen about this city I can now compare with the reality. My passion about Istanbul became an obsession once I started to look for new books, to write down the names of authors covering this topic, to seek for movies and images. The awareness of how little I knew and read about Istanbul started to haunt me. At this moment, it became clear that I ‘got’ this hüzün – kind of hunger, kind of pride. And this is how I decided that among all texts ever written about Istanbul, there will be mine, too.

I want this blog to be a place where I can write about my daily experiences, but in the light of what I have read and seen. I want to write about differences and similarities, I want to be like one of those people who, for many centuries, have travelled to “the city of two continents”. It is my dream that this blog be a place where literature and poetry meet tourism and daily life. I will try to follow the tracks of both the people of Istanbul and Orhan Pamuk or Ahmet Tanpınar, Joseph Brodsky and contemporary journalists. I want this blog to be where you can read both about important things and those more down-to-earth. Is it going to work out? We will see :) 

Foto: Hüzün 
Korekta: Agata Ostrowska